Bałtyk… jakbym nie zaczęła tego postu, to coś mi nie pasuje. Bo niby nie lubię Bałtyku, ale ciągle tam wracam. Niby nie znoszę piasku, ale jak widzę ten na rajskich plażach, to mam ochotę spakować się już dziś. Na myśl o Międzyzdrojach, Władysławowie czy Mielnie dostaje gęsiej skórki. Z drugiej strony Trójmiasto kocham dozgonną miłością, a i do Świnoujścia chętnie wrócę. Jednym słowem masa sprzeczności… ale w sumie o tym będzie ten post.
Kiedy w ubiegłe wakacje pojawiła się możliwość wyskoczenia na weekend nad morze, zrobiłam to z wielką chęcią… Chęć ta jednak wynikała z możliwości spotkania z przyjaciółmi, a nie z morza samego w sobie. Pierwszy kontakt z nadmorskimi kurortami przerósł moje najgorsze oczekiwania. Tłum, ścisk, kicz w wersji full. Co nie zmienia faktu, że bawiłam się cudownie. Kolejny raz sprawdza się powiedzenie: Nie ważne gdzie, ważne z kim. W głowie jednak zostało jedno: „Moja noga nigdy więcej we Władysławowie (bo ono miało pecha, że pojawiło się moim oczom jako pierwsze :P) nie postanie”. Gdy sobie to pomyślałam, już mogłam przypuszczać, że będzie inaczej. W moim życiu zazwyczaj tak się dzieje… Tak było i tym razem. Zaledwie kilka miesięcy później zrządzenie losu sprawiło, że znów „wylądowałam” we Władysławowie.
Co tu dużo pisać. Zakochałam się na nowo w Bałtyku, w nadmorskim klimacie… co więcej… zakochałam się we Władysławowie, które o tej porze roku jest piękne, klimatyczne, ciche i spokojne. Takie jak lubię najbardziej. Sytuacja ta uświadomiła mi jedno. Ja kocham polskie morze. W sumie jako córka marynarza, wychowana w Gdyni, chyba nie mam innego wyjścia. Zdecydowanie jednak polecam Wam, odwiedzać je poza sezonem. Żeby Was przekonać do mojej tezy, już piszę kolejny post…
A tymczasem zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć wakacyjnych… Prawda, że mimo wszystko było pięknie???
Pewnie ze pięknie! Ważne, z kim..
<3